Nie ma róży bez ognia
Do tamtej chwili angielskiej publiczności golfowej nie określilibyśmy jako przesadnie żywiołowej. Tymczasem, w późne lipcowe popołudnie 1998 roku, nad omywanym przez zazwyczaj mocno wzburzone wody Morza Irlandzkiego, dumnym i na wskroś angielskim polem – Royal Birkdale, przetoczyła się ogłuszająca eksplozja radości.
Wszystko z powodu siedemnastoletniego Anglika, który właśnie trafił bajeczny pitch z czterdziestu metrów, wprost do ostatniego dołka, podczas finałowej rundy The Open. Dzięki temu uderzeniu jeszcze nieopierzony amator, uplasował się na czwartej pozycji prawdopodobnie najważniejszego turnieju golfowego na naszej planecie!
The Open
Do zwycięstwa zabrakło tak niewiele! Tamto czwarte miejsce, zajmowane wspólnie z Jesperem Parnevikiem, Jimem Furykiem i Raymondem Russelem, dzieliło jedno uderzenie od rezultatu wówczas bardzo drapieżnego Tygrysa. Tylko dwa punkty lepsi byli Brian Watts i zwycięzca Mark O’Meara. Był to najlepszy występ amatora w The Open, od czasu Franka Stranahana, który w 1953 roku był drugi. Z kolei piątkowe 66 uderzeń, zagrane z iście szatańską precyzją, było najniższym wynikiem osiągniętym kiedykolwiek przez amatora podczas The Open. Koszmarna pogoda pokonała pięciu mistrzów The Open i sześciu innych zwycięzców turniejów wielkoszlemowych, którzy nie zdołali nawet przejść przez cut. W sobotę w huraganowym wietrze Justin był nawet liderem. Niektórzy zaczęli się wręcz zastanawiać, czy ten pozbawiony hamulców małolat jest w stanie wygrać cały turniej?!
Jego elektryzujący pitch in był z pewnością najczęściej pokazywanym uderzeniem golfowym w historii telewizji. Euforia, która po nim nastąpiła, opisana została przez sekretarza Royal & Ancient Golf Club of St. Andrews – Sir Michaela Bonallacka, jako najgłośniejsze owacje jakie kiedykolwiek słyszał! Jeśli Rose grałby jako zawodowiec, wzbogaciłby się o poręczne 92 000 funtów. Zamiast tego uhonorowany został srebrnym medalem, przyznawanym najlepszemu amatorowi The Open.
Początki
Historia ta zaczęła się 30 lipca 1980 roku, w południowoafrykańskim Johannesburgu, gdzie Justin Rose przyszedł na świat i spędził pierwsze lata dzieciństwa. W wieku jedenastu miesięcy dostał nową zabawkę – plastikowy kij golfowy, który nakierował na właściwe tory jego właśnie rozpoczynającą się karierę. Zafascynowany szkrab od momentu, kiedy tylko zaczął stawiać pierwsze kroki, nie rozstawał się z tym fantastycznym przedmiotem. Kiedy miał lat pięć, państwo Rose przeprowadzili się do Hampshire, w Anglii. W tym czasie maluch stał się dumnym posiadaczem pierwszego półkompletu kijów golfowych i wkrótce potrafił z gracją posyłać piłkę na całe czterdzieści metrów. Dzięki zrządzeniu losu, jego rodzimy klub – North Hants, brał udział w dużym programie edukacyjnym , co Justin w pełni wykorzystał, osiągając w zastraszającym tempie niezwykłe rezultaty.
Już jako jedenastolatek zagrał pierwszą rundę poniżej 80. uderzeń oraz trafił pierwszy Hole in One! Jako czternastolatek mógł poszczycić się wybujałym handicapem +3 (!), prestiżowym zwycięstwem w The Golf Foundation Weetabix Age Group Championschips oraz wygraną w regionalnych kwalifikacjach The Open. W wieku lat siedemnastu lat stał się najmłodszym w historii członkiem brytyjskiej drużyny Walker Cup. Było jeszcze mnóstwo innych trofeów i wyróżnień, a wszystko toczyło się gładko i widowiskowo. Do czasu …
Nazajutrz
Już następnego dnia po zakończeniu The Open, Justin Rose przeszedł na zawodowstwo. W tym momencie czar prysł i zaczęła się gehenna! Przez 21 kolejnych turniejów temu sensacyjnie zdolnemu chłopakowi nie udało się ani razu przejść przez cut. Zagranie więcej niż dwóch rund podczas jednego turnieju, wydawało się poza jego zasięgiem. Z cudownego dziecka golfa przeobraził się w harującego profesjonalistę, który w turniejach nie jest w stanie zarobić choćby pensa. Na szczęście, dzięki podpisanym bajecznym kontraktom reklamowym, pieniądze nie stanowiły problemu. Niepokoił brak wyników sportowych i paraliżująca niemoc.
Na dodatek, fiaskiem zakończyła się pierwsza wizyta w traumatycznej Q-School, stanowiącej przepustkę do gry w European Tour. Mimo to, dzięki hojnie oferowanym przez organizatorów “dzikim kartom”, Rose i tak był częstym gościem turniejów europejskich w 1999 roku. Niestety, wiadomo było, że i to kiedyś musi się skończyć, jeśli wyniki się nie poprawią. Justin liczył jednak na to, że dzięki zaproszeniom wygra pulę pieniędzy, która da mu awans do przyszłorocznego European Tour. Nokautująca 197. pozycja w rankingu brutalnie sprowadziła go na ziemię, zmuszając do powrotu do ulubionej Q-School.
Przebudzenie
Niespodziewanie, tym razem popisał się świetną dyspozycją. Zajmując czwartą pozycję w morderczym, sześciodniowym finale, z przytupem wywalczył upragnioną przepustkę do gry w europejskiej pierwszej lidze, w sezonie 2000. Niestety, później forma znów wyparowała. Co prawda, awansował na 122 miejsce rankingu, ale to wciąż było za mało, żeby utrzymać się w europejskiej elicie i zapewnić sobie prawo gry w nowym sezonie.
Naturalną konsekwencją była już trzecia wizyta w Q-School. Ponownie przeszedł ją z podniesionym czołem, zajmując tam dziewiątą pozycję. Tym razem, na pohybel wszystkim niedowiarkom zaczął w końcu przypominać fantastycznego młodzieńca z Royal Birkdale! Podczas dwóch pierwszych turniejów 2001 roku, rozgrywanych w RPA, dwukrotnie zajął drugie miejsce, tracąc tylko uderzenie do zwycięzcy. Najpierw w Alfred Dunhill Championship, w rodzinnym Johannesburgu, ubiegł go inny dwudziestolatek – Adam Scott, wygrywając swój pierwszy profesjonalny turniej. Tydzień później, podczas South African Open, na drodze do zwycięstwa stanął 47 – letni weteran Marc McNulty, zostając trzecim najstarszym zwycięzcą w European Tour. Niecały rok później, Justin Rose mógł pochwalić się pierwszą profesjonalną wygraną, którą wywalczył w Johannesburgu, podczas Dunhill Champioship, w 2002 roku. Jeszcze w tym samym sezonie, w skrajnie różnych zakątkach globu, wygrał kolejne trzy turnieje: w RPA, w Japonii i w ojczystym British Masters.
Teraz ma już na swoim koncie 22 profesjonalne triumfy, z czego dziewięć na PGA TOUR. Ma też kilka specjalnych powodów do dumy: pierwszą pozycję w europejskim Order of Merit 2007, dwa zwycięstwa w turniejach WGC, w Cadillac Championship i WGC-HSBC Champions, czterokrotny występ w drużynach Ryder Cup, dwukrotny udział w Seve Trophy oraz czterokrotne reprezentowanie Anglii w Pucharze Świata. Jednym z najbardziej niezwykłych osiągnięć w jego karierze jest złoty medal olimpijski z Igrzysk w Rio, kiedy golf powrócił jako dyscyplina olimpijska po raz pierwszy od Igrzysk w St. Louis, z 1904 roku.
Nie ma róży bez ognia
Po latach profesjonalnej kariery, obfitującej w gwałtowne turbulencje, heroiczne wzloty i bolesne upadki, nadszedł moment zwycięstwa o jakim zawsze marzył. Po 43. latach posuchy, Anglik ponownie został triumfatorem US Open! W 1970 roku wyczynu tego dokonał Tony Jacklin, a później do historii przeszedł jego 32 – letni rodak Justin Rose! Dołączył on tym samym do szacownych poprzedników: Olina Dutra, Bena Hogana, Lee Trevino i Davida Grahama, którzy tytuł mistrza US Open zdobyli w usytuowanym na przedmieściach Filadelfii – Merion Golf Club, na krótkim aczkolwiek piekielnie ciasnym East Course. Mr. Rose został pierwszym Anglikiem, który zwyciężył w turnieju Major, od czasu triumfu Sir Nicka Faldo w Masters, w 1996 roku. O tym, że nie było to łatwe wyzwanie najlepiej świadczą wyniki. Nawet sam zwycięzca tej nierównej walki z wyjątkowo brutalnym polem, zanotował rezultat oczko powyżej par! Dwa uderzenia za nim uplasowali się Phil Mickelson i Jason Day.
Niedziela początkowo zapowiadała się jako dzień Phila Mickelsona. Nie dość, że akurat obchodził 43. urodziny, to jeszcze po raz pierwszy rozpoczynał ostatnią rundę US Open jako samotny prowadzący! Jednak zamiast pierwszego zwycięstwa w US Open, Phil musiał po raz szósty (!) zadowolić się pozycją numer dwa. Ubiegł go dość niespodziewanie Justin, który już wcześniej sygnalizował gotowość do walki o ten tytuł. Po piątym miejscu w 2003 roku i dziesiątym w 2007, stało się jasne, że nieprzyzwoicie trudne pola, na których rozgrywane są mistrzostwa USA, są w zasięgu zawziętego Anglika.
Tamta niedziela, była też Dniem Ojca, obchodzonego tego dnia w krajach anglosaskich. Po ostatnim trafieniu, wzruszony Justin symbolicznie podziękował zmarłemu ponad dekadę wcześniej Ojcu, będącemu kluczową postacią w życiu i karierze syna.
Zwycięstwo w Alei Hogana.
Jeszcze we wrześniu 1999 roku, miotając się z turnieju na turniej, Rose wystąpił w Rajszewie w rozgrywanym w ramach Challenge Tour – Warsaw Open, gdzie zajął 18 miejsce, zarabiając … 1044 euro! W swoim najnowszym występie, w Fort Worth Invitational zainkasował grubo ponad milion dolarów! Areną tej wygranej był historyczny Colonial Country Club, nazywany często Aleją Hogana – na cześć wygrywającego tam aż pięciokrotnie – legendarnego Bena Hogana.
Trzypunktowe zwycięstwo przesunęła go gwałtownie z jedenastego miejsca na drugie, w klasyfikacji FedExCup i z piątego na trzecie, w Rankingu Światowym. Był to już jego czwarty globalny sukces od listopada, po wygranych w Chinach, Turcji i Indonezji. Wyjątkowo w tym roku zdecydował się on nie wystąpić w rozgrywanym w tym samym czasie w Wentworth – flagowym turnieju European Tour – BMW PGA Championship. Wszystko z powodu nowej reguły PGA TOUR – wymagającej od graczy udziału w przynajmniej jednym turnieju, w którym nie grali w ostatnich czterech latach.
Justin rozpoczynał ostatni dzień z czteropunktową przewagą, nad wracającym do gry po kontuzji nadgarstka, ubiegłorocznym zwycięzcy US Open – Brooksem Koepką. Na pierwszej dziewiątce zanotował sześć birdie (!), a na drugiej dorzucił dwa kolejne i nawet bogey na osiemnastym dołku nie mógł popsuć mu humoru. Zwyciężył z trzypunktową przewagą nad Brooksem, grając w całym turnieju na przemian tylko rundy 66 i 64!
Rose, który do tej pory triumfował na tak przesiąkniętych historią polach jak: Muirfield Village, Merion, Royal Aberdeen, czy Valderrama, dodał kolejne wspaniałe pole do tej kolekcji: „ Jestem bardzo dumny z miejsc, w których zwyciężałem. ”
Congrats to 2018 @fortworthinv winner @JustinRose99 pic.twitter.com/SdG7WWf5bn
— Jared Christopher (@JaredLChris) May 27, 2018
Już w połowie czerwca, w Shinnecock Hills Golf Club Justin Rose stanie ponownie przed szansą wygrania US Open. Czy niegdyś występujący w Polsce Anglik, z afrykańskimi korzeniami, dołączy do elitarnego grona dwukrotnych zwycięzców tego turnieju?
Napisała: Kasia Nieciak
* Artykuł opublikowany w 2013 roku na łamach magazynu Golf&Roll, uaktualniony pięć lat później, za zgodą redakcji G&R trafił na naszą stronę.