Rors
Jak na prawdziwą gwiazdę przystało urodził się w Holywood. To nic, że jego Holywood leży kilka tysięcy kilometrów na wschód od „Miasta Aniołów”, a z dźwięcznej nazwy zawieruszyło się „l”. Kalifornijskie Hollywood ma swoją fabrykę snów i zastępy gwiazd światowego kina. Holywood w Irlandii Północnej rozsławił jeden cudowny młodzieniec, piekielnie dobrze grający w golfa.
Nazywa się McIlroy, Rory McIlroy
Kiedy był mały mama zaczęła wołać na niego Rors. Gdy nie grał w golfa, z dziką rozkoszą kopał piłkę, uwielbiał mleko, jego najmniej lubianym przedmiotem w szkole był angielski, a pierwszym idolem – Tiger Woods.
Potem jego specjalnością stało się wprawianie innych w osłupienie. Zupełnie jak James Bond, w którymś ze swoich wcieleń, dokonujący z szelmowskim uśmiechem czynów, które przeciętnemu śmiertelnikowi nawet się nie śniły. Bond jest wytworem mocno wybujałej wyobraźni scenarzystów, fachowców od efektów specjalnych i innych magików. Rory jest prawdziwy, a fajerwerki jakimi nas raczy są tylko produktem ubocznym fantazji i niezwykłego talentu.
Rodzinny interes
Podobnie jak wiele innych cudownych dzieciaków, mały Rory został zaszczepiony swoją życiową pasją przez oszalałego na punkcie golfa ojca. Grający z zerowym handicapem Gerry, podarował synowi pierwsze plastikowe kije, kiedy ten miał dwa lata. Problem polegał na tym, że maluch machał nimi z taką energią, że natychmiast je połamał. Tata szybko znalazł rozwiązanie i obciął swojego starego „Johna Lettersa” do dość kuriozalnej długości, przy której trzonek był długości uchwytu.
Kiedy rodzice zorientowali się jakim talentem obdarzony jest ich syn, a zorientowali się bardzo szybko, nadzorem nad jego edukacją golfową zajęła się cała rodzina – od rodziców, aż do armii wujków, dziadków i innych stryjków. Aby sprostać wydatkom związanym z grą i podróżami, ojciec dorabiał, pracując jako barman, na dwie zmiany w Holywood i Belfaście.
Mama – Rosie ciułała z kolei podczas nocnych zmian w pobliskiej fabryce. Ważną rolę odegrał ojciec Gerrego – Jimmy, również świetny golfista, który bardzo często grywał ze swoim wnuczkiem. Podobną rolę spełniali też wujkowie: Brian i Colm, którzy teraz wspominają zwolnienia ze szkoły, jakie wypisywali przyszłej gwieździe golfa: „ Drogi Panie Nauczycielu. Rory nie będzie mógł pojawić się w szkole w przyszłym tygodniu, ponieważ gra w golfa w Kalifornii z Nickiem Faldo”.
Dodatkowo opiekowali się oni małym Rorsem w domu, kiedy rodzice musieli być w pracy. Ich wychowanek nawet tam nie próżnował. Jak wspomina Brian: „Jego ulubionym treningiem było granie piłek golfowych z dywanu w przedpokoju, do otwartych drzwi pralki, która stała w łazience”.
Można powiedzieć, że opieka nad utalentowaną pociechą stała się niemalże rodzinnym biznesem, gdzie fantastyczna logistyka, idealne zgranie w czasie i ściśle określony podział obowiązków były kluczem do sukcesu. Później tę wesołą drużynę wspierał cały sztab fachowców, na czele z pierwszym trenerem z Holywood Golf Club – Michaelem Bannonem i takimi sławami jak Darren Clarke, czy wspomniany już Sir. Nick Faldo.
Urodzony zwycięzca
Odpowiedź na pytanie, skąd w tak małym chłopcu znalazło się aż tyle talentu, nie jest prosta. W dużym skrócie można stwierdzić, że on po prostu już się takim urodził. Wkrótce po tym gdy dostał swoje pierwsze plastikowe kije, rezolutny dwulatek po prostu huknął kruchym driverem na czterdzieści metrów, wprawiając rodziców w osłupienie.
W wieku lat dziewięciu ustrzelił swoją pierwszą „hole in one”. Jako dwunastolatek miał zerowy handicap, a w momencie przechodzenia na zawodowstwo ten handicap obniżył się do niepoważnego poziomu +6! Kilka dni przed szesnastymi urodzinami, podczas British Masters, w Forest of Arden, zagrał po raz pierwszy w profesjonalnym turnieju. W tym samym roku, na słynnym, zdecydowanie nie należącym do łatwych, polu Royal Portrush Golf Club wykonał 61 zatrważających uderzeń – ustanawiając nowy, trudny do pobicia rekord pola.
Jako siedemnastolatek po raz pierwszy przeszedł przez cut turnieju European Tour, podczas Dubai Desert Classic, gdzie po zajęciu 52 pozycji, ze względu na posiadany status amatora nie mógł zainkasować 8 000 euro nagrody. Wszystko to jest zaledwie małą próbką jego ponadprzeciętnych zdolności. Jeden z jego wczesnych wyczynów poruszył zbiorową wyobraźnią i spowodował, że z genialnego, acz nieznanego szerokiej publiczności nastolatka, stał się wschodzącą gwiazdą światowego golfa.
Carnoustie
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać o wyjątkowości, turnieju The Open. Wygranie, a tak naprawdę nawet sam udział w tym najstarszym, najbardziej prestiżowym turnieju golfowym na ziemi, jest spełnieniem marzeń i snów każdego golfisty. Jedną z najtrudniejszych aren, na których rozgrywany jest The Open jest szkockie pole Carnoustie Golf Links. To właśnie ono, w 1999 roku było areną niesłychanych popisów szalonego Francuza – Jeana Van de Velde, który w kuriozalny sposób, na ostatnim dołku roztrwonił trzypunktową przewagę, cudem wszedł do trzyosobowej dogrywki, by wreszcie przegrać ją z kretesem.
Osiem lat później, podczas 136. The Open to samo pole nie było miejscem upadku we francuskim stylu, lecz areną podwójnej fety irlandzkiego golfa. Tym razem uwagę całego świata przykuł 18-letni amator, który pierwszego dnia zmagań jako jedyny zagrał rundę bez nawet jednego bogeya, a 68 uderzeń uplasowało go na trzeciej pozycji, trzy uderzenia za liderem i jeden punkt przed Tigerem.
To robiło wrażenie!
Na konferencji prasowej, czujący się tam najwyraźniej jak ryba w wodzie Rory, tak tłumaczył swoją formę: „Wiem jak grać w wietrze, czego niektórzy Amerykanie nie potrafią”. Po czym szybko dodał, chcąc zapewne uniknąć posądzeń o podważanie kunsztu golfowego kolegów zza oceanu: „Natomiast wszyscy, którzy tutaj się znaleźli są bardzo dobrzy, więc na pewno potrafią zagrać każdego rodzaju strzał”. Dyplomata.
Rory zajął wówczas 42 pozycję w klasyfikacji generalnej, zgarniając najcenniejsze dla siebie trofeum, srebrny medal dla najlepszego amatora The Open. Pełni szczęścia dopełnił fakt, że podczas tych mistrzostw Padraig Harrington przetarł ślady swojemu nastoletniemu krajanowi, zostając pierwszym Irlandczykiem w historii, który zwyciężył w The Open!
Tamten turniej był krokiem milowym w karierze McIlroya. Dwa miesiące później, 18 września 2007 roku przeszedł na zawodowstwo, tuż po ostatnim występie w roli amatora, w Walker Cup. Już w swoim drugim, profesjonalnym występie, podczas Alfred Dunhill Links Championships zajął trzecie miejsce, stając się jednocześnie najmłodszym graczem w historii, który zapewnił sobie prawo gry w European Tour. Na swój pierwszy zawodowy triumf czekał do lutego 2009 roku, zwyciężając w Dubai Desert Classic. W tym samym roku popisał się jeszcze świetnymi rezultatami w turniejach Wielkiego Szlema, zajmując dziesiąte miejsce w US Open i trzecie w PGA Championship. Brakowało jednak zwycięstwa na amerykańskiej ziemi.
Eksplozja talentu
Jeszcze na trzy dołki przed końcem drugiej rundy turnieju Quail Hollow Championship był dwa uderzenia powyżej linii cut i potrzebował cudu, żeby wywalczyć prawo do gry podczas weekendu. Nie mając wiele do stracenia, wyciągnął czwórkę iron i zagrał najważniejszy strzał w dotychczasowej karierze: 185 metrów pod wiatr, nad wodą, niecałe 2 metry od flagi, skąd eagle był tylko formalnością. Cud się wydarzył i Rory trafił dokładnie w cut. „Reszta jest historią” , przyznał potem ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
Dwa kolejne dni były istną demolką, którą zafundował starszym kolegom natchniony Irlandczyk. W sobotę zagrał 66 uderzeń, co było rundą dnia. On jednak dopiero się rozkręcał. Niedzielne 62 uderzenia wyśrubowały dotychczasowy rekord pola Quail Hollow Club o dwa uderzenia. Pola uznawanego za najtrudniejsze spośród wszystkich, na których rozgrywane były w tamtym roku turnieje PGA TOUR!
Prowadząc jednym uderzeniem, McIlroy zagrał metrowego eagla na piętnastce, birdie z fairwayowego bunkra na szesnastce, prawie trafił kolejne birdie na siedemnastce, by zakończyć rundę elektryzującym, dwunastometrowym puttem na birdie. Tłum zgromadzony wokół greenu oszalał! W sumie, podczas finałowej rundy miał na koncie: dziewięć parów, osiem birdie i jednego eagla, a każdy z sześciu ostatnich dołków zagrał trzema strzałami!
Tracąc przed rundą finałową cztery strzały do lidera, wygrał z czteropunktową przewagą nad drugim – Philem Mickelsonem. Później tak to komentował: „Wydaje mi się, że byłem w transie. Nie zdawałem sobie sprawy, że zagram 9, 10 uderzeń poniżej par. Wiedziałem tylko, że mój nos jest z przodu i starałem się aby już tam pozostał”.
Tamto zwycięstwo miało miejsce dwa dni przed 21 urodzinami i z pewnością było najlepszym prezentem jaki mógł sobie zafundować. Rors stał się najmłodszym zwycięzcą na PGA TOUR od czasów Tigera. Pobił przy tym jakąś niemożliwą do przytoczenia ilość rekordów, a samo ich wymienienie zajęłoby wieczność.
Świat u stóp
Po swojej pierwszej amerykańskiej wygranej, oprócz czeku na 1 170 000 $, awansu z trzynastej na dziewiątą pozycję w rankingu światowym, sławy i bezgranicznego uwielbienia większości nastolatek globu, był też gorącym tematem rozmów w PGA TOUR. Opinie jakie wypowiadali jego zacni koledzy najlepiej świadczą o zamieszaniu jakie wywołał.
Sam Tiger przyznał: „Nie mam wątpliwości, że ma on wszystkie cechy, aby zostać najlepszym graczem na świecie. To tylko kwestia czasu i zebranego doświadczenia”. Ernie Els był podobnego zdania: „Prawdopodobnie patrzycie na gracza numer jeden na świecie”.
Mark O’Meara porównywał Rorsa do Tygrysa: „Biorąc pod uwagę jakość uderzeń, Rory jest prawdopodobnie lepszy niż był Tiger w jego wieku. Jego technika jest lepsza i wydaje mi się, że jest o krok do przodu. Nie widzę żadnych słabych stron, ani powodu dlaczego nie miałby wygrać wielu turniejów Wielkiego Szlema”. W podobnym tonie wypowiadał się też legendarny Gary Player: „Jeśli będzie prowadzony poprawnie, może zostać najlepszym graczem swoich czasów. Ten młody człowiek jest fantastyczny, a jego swing jest niewiarygodny ”.
Moment później ruszyła prawdziwa lawina. Rory ma obecnie na swoim koncie cztery wielkoszlemowe. Wygrywał w każdym Majorze, oprócz jednego. W 2011 roku, bardzo spektakularnie roztrwonił swoje szanse na pierwszego Szlema. W rundzie finałowej Masters, mając cztery uderzenia przewagi po 54 dołkach, zagrał w niedzielę 80 uderzeń, tracąc siedem strzałów na drugiej dziewiątce i spadł bardzo boleśnie na pozycję T15.
Kiedy wiele osób zastanawiało się, czy potrafi on jeszcze podnieść się po takiej traumie, spektakularnie rozwiał te obawy i dwa miesiące później, jak gdyby nigdy nic zwyciężył ośmioma uderzeniami w swoim pierwszym Szlemie, w 118 US Open! Na polu Shinnecock Hills, został pierwszym graczem w historii, który w jakimkolwiek momencie US Open, zszedł do trzynastu uderzeń poniżej par!
Arnold Palmer Ivitational
Wcześniej na PGA TOUR zwyciężył 25 września 2016 roku, na słynnym polu East Lake, podczas Tour Championship. I Było to bardzo spektakularne zwycięstwo. Zagrał wtedy fantastyczne 30 uderzeń na drugiej dziewiątce. W ostatniej chwili dostał się do dogrywki z Kevinem Chappelem i Ryanem Moorem, gdzie zwyciężył dopiero na czwartym dołku.
Tego samego dnia na odszedł Wielki Arnold Palmer.
W 2018 roku Rory znowu wygrywał. Ponownie w stylu, który na długo zapadnie w pamięci, znowu grając kosmiczną druga dziewiątkę. Wszystko to, właśnie w turnieju Arnolda Palmera! To jest właśnie magia w najczystszej postaci! Po zakończeniu gry, nawiązując do nieobecnego Wielkiego Gospodarza, który miał w zwyczaju czekać z gratulacjami na zwycięzcę, powiedział: „Chciałbym, po wejściu na to wzgórze móc uścisnąć jego rękę. Jestem jednak bardzo szczęśliwy, zapisując swoje nazwisko na tym właśnie trofeum.”
W niedzielę, Rors popisał się niewiarygodną formą, grając 64 uderzenia, trafiając osiem birdie, z czego pięć na ostatnich sześciu dołkach i wygrywając z trzypunktową przewagą! Za jego plecami toczyła się wściekła batalia, której głównymi bohaterami byli: Bryson Dechambeau, Justin Rose, Henrik Stenson i oczywiście sam Tiger Woods.
Tiger rozpoczynał dzień tracąc pięć uderzeń do lidera Henrika Stensona (-12), za plecami, którego czaił się Bryson Dechambeau (-11). Potem była jeszcze grupa pościgowa, z takimi gigantami jak właśnie Rors (-10), Rose (-9), Ryan Moore (-9), Rickie Fowler (-8), czy Patrick Reed (-7).
Po trzech birdie Tigera na pierwszych dziewięciu dołkach, naprawdę ekscytująco zaczęło dziać się po kolejnych trzech birdie, zagranych na pierwszych czterech dołkach drugiej dziewiątki! Tiger był jedno uderzenie od prowadzenia w turnieju. Na szesnastym dołku jeden drive, po którym piłka wylądowała poza granicą pola, w ogródku, zmienił wszystko. Nadzieje na dziewiątą wygrana Tygrysa w tym turnieju raptownie się ulotniły. Właśnie mniej więcej w tym czasie rozszalał się Rors, trafiając na trzynastym dołku birdie, z prawie pięciu metrów i przejmując prowadzenie, od Stensona.
Od tego dołka Rory, poza siedemnastką, grał same birdie. Takiego ataku nikt nie był w stanie wytrzymać! Rors zwyciężył w swoim czternastym turnieju PGA TOUR, oznajmiając światu, że podobnie jak jego idol – Tiger, on też wrócił do gry.
Zwycięstwo w St. Patrick’s Day
Biorąc pod uwagę wyśrubowane Rorsowe standardy, na kolejną wygraną znowu musiał czekać nieznośnie długo. Upłynęło 365 dni od czasu piorunującego triumfu na terytorium Arnolda Palmera. W pięciu wcześniejszych turniejach nigdy nie zajął gorszej pozycji niż szósta. Zawsze znajdował się blisko czołówki po 54 dołkach. Rundy finałowe zdecydowanie nie szły jednak po jego myśli. Wreszcie nadeszła ta magiczna niedziela na TPC Sawgrass i Rors zwyciężył w swoim piętnastym turnieju PGA TOUR. Miało to miejsce podczas uważanego przez wielu za piątą lewę wielkiego szlema – THE PLAYERS Championship, którego rozstrzygnięcia rozgrywały się akurat podczas największego święta każdego Irlandczyka – St. Patrick’s Day. Rory najwyraźniej docenił powagę sytuacji i w przeciwieństwie do swoich częstych niedzielnych upadków, stanął wreszcie na wysokości zadania i dopiął swego: „Czuję, że gram najlepszy golf w życiu i jedyne co potrzebuję, to kontynuacja.” Początek dnia nie wskazywał na szczęśliwe zakończenie, kiedy na czwartym dołku zagrał doubla. Wszystko skończyło się klasycznie, w piorunującym stylu. Rors od tego momentu trafił sześć birdie, tyle samo parów i dwa bogeye, zwyciężając jednym uderzeniem przed grającym niebywale, 48-letnim kapitanem amerykańskiej drużyny Ryder Cup – Jimem Furykiem.
29-latek z Holywood został zaledwie drugim brytyjskim zwycięzcą tego turnieju, po tym jak w 1987 roku Sandy Lyle pokonał w dogrywce Jeffa Slumana. Do tej pory tylko pięciu graczy wygrało w swojej karierze cztery turnieje, zaliczane do współczesnego Wielkiego Szlema: Gene Sarazen, Ben Hogan, Gary Player, Jack Nicklaus i Tiger Woods. Rors wciąż czeka na triumf w Masters, jednak zwyciężając w na Stadium Course wpisał się na elitarną listę, na której do tej pory znajdowali się tylko Jack Nicklaus i Tiger Woods, którzy jako jedyni, przed ukończeniem trzydziestego roku życia zdobyli cztery tytuły wielkoszlemowe, oraz The Players!
FedEx Cup po raz drugi
To jak Rory McIlroy posługiwał się driverem w czasie czterech dni ubiegłorocznego Tour Championship było naprawdę imponujące! Posłał w sumie 28 pocisków, 290 metrów lub dalej. Znakomita większość z nich lądowała na fairwayu! Na greenach również był niesamowity. To nowość. Na przestrzeni lat, najkrótszy kij w jego torbie nie tak często dorównywał reszcie. Tym razem błyszczał również na greenach. Piorunująca kombinacja tych dwóch elementów sprawiła, że w turnieju kończącym sezon PGA TOUR, po rundach 66, 67, 67 i 66 nie miał sobie równych.
Przystępując dzięki nowym zasadom finału FedEx Cup z pięcioma uderzeniami straty do lidera Justina Thomasa, triumfując w niedzielę wyprzedził go pięcioma uderzeniami. Na miejscu drugim uplasował się specjalista od turniejów największego kalibru – Xander Schauffele, Trzecią pozycją podzielili się Brooks Koepka i właśnie JT.
Rory zgarnął rozgrywany na zupełnie nowych zasadach FedEx Cup, oraz zwiększony z dziesięciu do piętnastu milionów dolarów bonus. Tym samym zarobił w całym sezonie aż 23 miliony. Te dość abstrakcyjne sumy nie wydają się jednak najważniejsze, dla czterokrotnego triumfatora turniejów wielkoszlemowych.
McIlroy osiągnął tym zwycięstwem coś co wcześniej udało się tylko jego idolowi. Tylko on i Tiger Woods dwukrotnie sięgali po FedEx Cup. Tiger dokonał tego w inauguracyjnej edycji, w 2007 roku i dwa lata później. Rors zwyciężał wcześniej w 2016 roku. Rok wcześniej to właśnie Tiger triumfował w East Lake Golf Club, tym razem tam nie awansując. Rory godnie go zastąpił, zwyciężając w osiemnastym turnieju PGA TOUR i trzecim w tamtym roku.
Irlandczyk wygrywa w Szkocji
Najnowsze zwycięstwo jest w pewnym sensie specjalne. Tym razem Rors po raz pierwszy zwyciężył na szkockiej ziemi, podczas Genesis Scottish Open. Złamał przy tym serca wielu szkockich kibiców, pokonując jednym uderzeniem ich rodaka. Aktualny numer dwa na świecie przystąpił do rundy finałowej z jednostrzałową przewagą. Podczas dramatycznej niedzieli, to właśnie bohater gospodarzy, Robert MacIntyre, mógł pokrzyżować plany Irlandczyka. W silnym wietrze wykręcił on fantastyczną rundę dnia 64, która omal nie dała mu trzeciego zwycięstwa DP World Tour i zarazem pierwszego na PGA TOUR.
Rory został pierwszym graczem, który wygrał Scottish Open, Irish Open i Open Championship. Szkocki tytuł wyrwał na tydzień przed wyruszeniem na poszukiwanie piątego trofeum wielkoszlemowego, w Royal Liverpool, miejscu gdzie sięgał po swój jak na razie jedyny Claret Jug, w 2014 roku.
„To niesamowite uczucie. Ostatnio byłem blisko wygranej kilka razy, aby przekroczyć granicę i zdobyć trochę pewności siebie w przyszłym tygodniu”.
Transmisje 151 The Open z Royal Liverpool Golf Club, od czwartku do niedzieli, w Golf Channel Polska, we współpracy z Polsat Sport.
Komentują: Andrzej Person i Jacek Person
Royal Liverpool GC is all set for the 151st @TheOpen 🏆#TheViewsBetterFromHere | @OfficialMauiJim pic.twitter.com/uZnXrMteW5
— DP World Tour (@DPWorldTour) July 17, 2023
Zdjęcia z Arnold Palmer Invitational: Marek Sowa
Napisała: Kasia Nieciak
* Artykuł opublikowany był po raz pierwszy na łamach magazynu Golf&Roll. Uaktualniony i za zgodą redakcji G&R trafił na naszą stronę.