Dawny pogromca Tigera Woodsa planuje powrót do gry!
Nastał czas wielkich powrotów. W grudniu wszyscy ekscytowaliśmy się świetną grą Tygrysa podczas Hero World Challenge. Kilka dni temu swój powrót do gry zapowiedział ktoś kto w czasach największej świetności Tigera zdołał pokonać go w turnieju wielkoszlemowym.
Największy sukces w karierze Michaela Campbella miał miejsce bardzo dawno temu, w czasach kiedy Tiger dość bezpardonowo zdominował golfa w stopniu, który w dzisiejszych czasach wydaje się raczej niemożliwy do powtórzenia przez kogokolwiek innego. Tygrys miał wtedy dopiero 30 lat i już 9 turniejów wielkoszlemowych w kieszeni. Właśnie wygrał w Masters i bardzo chciał pobić kolejny rekord, który pojawił się na horyzoncie, zostając drugim po Benie Hoganie graczu, który dwukrotnie zwyciężył w dwóch pierwszych Majorach roku.
Campbell też miał swoje marzenia. Co prawda sporo już wygrał w swojej karierze: 7 tytułów w PGA Tour of Australasia, 3 na Challenge Tour i 6 w European Tour. Wciąż nie miał jednak w swojej kolekcji tytułu wielkoszlemowego. Gdyby udało mu się zwyciężyć, mógł zostać pierwszym od 42 lat Nowozelandczykiem, który ponownie sięga po Majora, od czasów leworęcznego Boba Charlesa, któremu ta sztuka udała się w 1963 roku, w trakcie The Open, w Royal Lytham.
Do tamtej pory najlepszym występem Michaela w turniejach wielkoszlemowych było dzielone trzecie miejsce w 1995 roku, w dramatycznym 132. The Open, rozegranym w kolebce golfa St. Andrews! Tiger Woods był jeszcze amatorem i zajął wówczas dzielone z dziesiątką innych graczy 66 miejsce.
Pamiętam jak dzisiaj tamto niesamowite zwycięstwo Johna Daly’ego, poprzedzone dogrywką z szalonym Włochem Constantino Roccą, który chippując na 18. dołku najpierw zagrał soczystą „żabkę” tuż przed green, by potem trafić monstrualnej długości putt na dogrywkę!
Michael Campbell o mały włos mógł stać się również częścią tamtych mrożących krew w żyłach wydarzeń. Niestety zabrakło mu wtedy jednego uderzenia, żeby dostać się do tamtej dogrywki. Jego czas nadszedł dopiero dekadę później, w 2005 roku podczas 105 US Open, rozgrywanego na słynnym polu Pinehurst No.2, w Karolinie Północnej. Wtedy stanął na drodze samego Mr. Woodsa i przeszedł do historii jako pierwszy Nowozelandczyk, który wygrał US Open. Jego zwycięstwo nie było jednak najbardziej spodziewanym wydarzeniem w historii golfa.
36-letni wówczas Campbell, przed tamtym US Open wygrywał dość dawno, bo w 2003 roku podczas należącego do European Tour – Nissan Irish Open. Żeby zagrać w Pinehurst musiał nawet przebijać się przez kwalifikacje regionalne na polu Walton Heath! To był zresztą pierwszy rok, kiedy USGA umożliwiła graczom z European Tour taką formę kwalifikacji do US Open, a Michael w pełni to wykorzystał. Awans do turnieju, który później gwałtownie odmienił jego życie, dał mu dopiero dwumetrowy putt na birdie na ostatnim dołku.
Przystępując do rundy finałowej turnieju miał on deficyt aż 4 uderzeń do broniącego tytułu, dwukrotnego zwycięzcy tego turnieju – Retiefa Goosena, który jednak zupełnie rozsypał się w ostatniej rundzie. Campbell z kolei zagrał 4 birdie i 3 bogeye, i zakończył cały turniej z 280 uderzeniami, celując dokładnie w par pola.
Tiger rozpoczął dzień od bogeyów na pierwszych dwóch dołkach, które szybko zneutralizował dwoma birdie. Na drugiej dziewiątce zaatakował grając 4 birdie i kiedy już wydawało się, że turniej padnie jego łupem, zakończył swój pościg dwoma bogeyami na dołkach 16 i 17!
Obaj panowie zagrali wówczas rezultat dnia 69, ale to Campbell został zwycięzcą, pokonując ostatecznie Tygrysa dwoma uderzeniami!
Rok 2005 był najlepszym rokiem w karierze Michaela Campbella. Zajął on wtedy jeszcze dzielone piąte miejsce w The Open i dzielone szóste w PGA Championship! We wrześniu na legendarnym West Course w Wentworth wygrał z kolei HSBC World Match Play Championship, turniej z największą wówczas nagrodą pieniężną wyśrubowaną do okrągłego miliona dolarów. Cały sezon ukończył na drugiej pozycji w rankingu European Tour.
Później czar prysł i Michael nie wygrał już żadnego turnieju. Od początku 2009 roku do września 2012 nie zmieścił się ani razu w pierwszej dziesiątce turniejów European Tour. W sezonach 2009 i 2010 naprawdę nie grał dobrze. Na 41 turniejów przez cut udało mu się przejść 9 razy, uzyskując łącznie 89 uderzeń powyżej par! W październiku 2012 roku miał jednak mały przebłysk geniuszu zajmując trzecie miejsce w Portugal Masters, a w grudniu był ósmy w Hong Kong Open. Mimo to w 2015 roku ogłosił zakończenie kariery.
Plany jednak czasami ulegają zmianie i 48-letni Michael Campbell ogłosił kilka dni temu, że planuje wrócić do gry. Ma dosyć ułatwione zadanie, ponieważ po zwycięstwie w US Open został uhonorowany dożywotnią kartą do gry w European Tour!
Campbell planuje pograć nieco w Eurpean Tour, przygotowując się jednocześnie do udziału w European Senior Tour i PGA Tour Champions, gdzie jako zwycięzca turnieju wielkoszlemowego będzie mógł grać od lutego 2019 roku, po swoich 50 urodzinach. Zwycięstwo na Pinehurst daje mu również automatyczną kwalifikację do U.S. Senior Open w latach 2019 – 2028.
Jak powiedział w wywiadzie dla nowozelandzkiej stacji Radio Sport: „Nie oczekuję zbyt wiele. Nie mogę rywalizować przeciwko tym wszystkim chłopakom uderzającym ponad 300-350 jardów. Muszę grać w turniejach rozgrywanych na nieco krótszych polach. Golf zmienił się diametralnie od czasu, kiedy jakieś pięć lat temu przestałem grać. Będę musiał zacząć ostro trenować. Około lutego planuję podróż do Ameryki, do mojego trenera Jonathona Yarwooda.”
Michael Campbell planuje rozpocząć grę w turniejach European Tour w marcu lub kwietniu. Wciąż nie są to bardzo sprecyzowane plany. Wszystko zależeć będzie od wielu czynników, a szczególnie od tego w jakim punkcie znajduje się obecnie jego gra.
Na pewno byłoby niesamowite zobaczyć kiedyś będących w formie i znowu grających przeciwko sobie Michaela Campbella i Tigera Woodsa.
Trzymamy kciuki!
Napisała: Kasia Nieciak