Patrick Cantlay zyskuje kartę. Ale czego żałuje?
PALM HARBOUR, Fla. – Patrick Cantlay nie miał nastroju na nagrodę pocieszenia w niedzielę, nie po tym jak zagrał bogeye na dwóch z czterech ostatnich dołków, by przegrać jednym uderzeniem na Valspar Championship. Tak czy inaczej ją dostał.
Grając w tym roku z przywilejami medycznymi, Cantlay potrzebował 381 punktów FedEx Cup, lub nagrody pieniężnej w wysokości 606.848,-$, by móc zachować kartę. Zajęcie drugiego miejsca w Innisbrook, wystarczyło, aby spełnić te wymogi, zabezpieczając go na resztę sezonu.
„Od razu mówię, że nie czułem tego ciężaru”, powiedział. „Nie martwiłem się tym. Nie jest to również w tej chwili pocieszeniem. Nie domknąłem sprawy”.
Były nr.1 w światowym rankingu amatorów, który w trakcie ostatnich paru lat nie miał chwili odpoczynku od kontuzji, oraz tragedii w życiu osobistym, wszedł do finałowej rundy Valspar, ze stratą czterech uderzeń do Adama Hadwina. Po tym jak po ośmiu dołkach nie udało mu się odrobić jakichkolwiek strat, Cantlay zaparł się, zagrał pięć birdie na przełomie sześciu kolejnych dołków, i udało mu się wyjść na jednouderzeniowe prowadzenie.
Cantlay zagrał bogeya na 15 dołku, po ugrzęźnięciu w bunkrze obok greenu, a następnie musiał droppować na 18 dołku, gdy nie mógł się wydostać z małego i głębokiego bunkra. W całym turnieju udało mu się uratować Par tylko raz, z sześciu uderzeń z bunkra.
„Nie grałem dobrze z bunkrów. Oba były bardzo płytkie i nie było w nich zbyt dużo piasku. To były dość trudne uderzenia. Swoją drogą nie powinienem w ogóle do nich uderzać”.
Start Cantlaya na Pebble Beach był jego pierwszym turniejem od listopada 2014 roku, ale powiedział, że zupełnie mu to nie przeszkadzało. Było to nawet widoczne – zajął drugie miejsce w kategorii nadrobionych uderzeń na Tourze.
„Bardzo dobrze się czułem”, powiedział. „To zabawne jak wszystko szybko wraca, szczerze mówiąc, w ogóle nie czuję tego, że miałem tak długą przerwę od gry”.
Autor: Ryan Lavner | Tłum.: Jacek Gazecki