Justin Thomas i trofeum ze złotymi zgłoskami!
Zwycięstwo Justina Thomasa w CJ Cup@Nine Bridges, było jego trzecim triumfem, na przestrzeni 12-stu tygodni. W tym czasie zdołał, z właściwą sobie lekkością zostać zwycięzcą turnieju wielkoszlemowego, wznieść bardzo pokaźne, również w sensie dosłownym, trofeum – FedExCup i zaznaczyć swój wydatny wkład, w zdobyciu Presidents Cup przez drużynę USA, w stylu zdecydowanie demolującym!
Wgryźmy się jeszcze bardziej.
Justin grał tylko dziewięć, z ostatnich 12 tygodni. Wygrał wówczas: US PGA Championship, Dell Technologies Championship i CJ Cup. Na ostatnich 25 startów zwyciężał sześciokrotnie. Na pięć razy, kiedy prowadził po 54 dołkach, wygrywał czterokrotnie! Od początku sezonu 2014-2015 miał też więcej rund 63 lub lepszych niż ktokolwiek inny. W styczniu tego roku, podczas rozgrywanego na Hawajach Sony Open, jako najmłodszy gracz w historii PGA Tour, zagrał notę marzeń 59, stając się zaledwie siódmym graczem PGA Tour, który dokonał tej sztuki. Justin rozpoczął i zakończył wówczas swoją rundę eaglem, grając w międzyczasie miłe dla oka 8 birdie. W sumie ma na swoim koncie 7 zwycięstw w PGA Tour!
Nie najgorzej, jak na 24-latka!
Na drodze do ostatniego zwycięstwa Thomasa, podczas CJ Cup, rozgrywanego w Korei na wspaniałej wulkanicznej wyspie Jeju, próbował stanąć Australijczyk – Marc Leishman. Opór był dość zaciekły i wszystko kończyło się dopiero na drugim dołku dogrywki, w której obserwowaliśmy mieszankę fenomenalnych i nieco mniej udanych uderzeń.
Leishman, który podczas rozgrywanego w marcu Arnold Palmer Invitational, przełamał pięcioletnią posuchę i zwyciężył po raz drugi na PGA Tour, by potem dorzucić kolejne zwycięstwo podczas wrześniowego BMW Championship, grał dopiero w swojej drugiej dogrywce na PGA Tour. Pierwszą z nich, aż trzyosobową, przegrał podczas pamiętnego The Open w 2015 roku, gdzie ostatecznie triumfował Zach Johnson.
Na pierwszym dołku dogrywki, na cudownie malowniczym osiemnastym dołku, par5, Marc Leishman zdołał obronić par, mimo dzikiego zagrania z tee, które poleciało dość niekontrolowanie w prawo, kończąc swój lot tuż za niskim murkiem okalającym pole. Znany z bardzo szybkiej gry Justin Thomas przeżywał katusze, w trakcie, kiedy Marc, pod czujnym okiem sędziego, potrzebował dobre kilkadziesiąt minut na wyjście z tej opresji. Koniec końców Justin również zagrał tam par i gra ponownie wróciła na osiemnaste tee.
Tym razem obyło się bez dramatycznych drive’ów, ale Australijczyk dla odmiany utopił swoją piłkę, atakując green drugim uderzeniem. Thomas nie namyślając się wiele wybrał opcję „no risk, no fun” i mimo, że w zaistniałej sytuacji mógł bezpiecznie zagrać przed wodę, zdecydował się na 219- metrowy strzał bezpośrednio na green. Oczywiście nie jest to dla niego jakaś przerażająca odległość, jednak takie bezkompromisowe podejście na pewno może się podobać i powoduje, że i tak niemała grupa jego fanów gwałtownie się powiększa. Justin zagrał swój drugi strzał tuż przed green, grając za krótki putt na eagla i ostatecznie zdobywając na tym dołku birdie, przeciw „Bogdanowi” Leishmana.
Wygrał on tym samym piąty tytuł w tym roku kalendarzowym i wskoczył na pozycję numer 3 w Rankingu Światowym. Oprócz zwyczajowo pokaźnej nagrody finansowej, przygarnął również niezwykle oryginalne trofeum. To kwadratowa tablica, umieszczona na symbolicznym moście. Na tablicy znajdują się wygrawerowane koreańskim alfabetem imiona wszystkich zawodników grających w turnieju. Imię Justina muśnięte zostało warstwą najprawdziwszego złota!
Szczęśliwy, ale bardzo zmęczony zwycięzca oświadczył zaraz po zakończeniu turnieju: „Oficjalnie nie mam już paliwa w baku!”
Napisała: Kasia Nieciak