Mateusz Gradecki. Challenge Tour Grand Final 2022. Fot. Krzysztof Gradecki

Gradi – wywiad podsumowujący miniony rok

Rok 2022 był dla Mateusza Gradeckiego niezwykle intensywny!

Do bogatej kolekcji profesjonalnych wygranych dołożył pierwsze zwycięstwo na Challenge Tour, walczył w dogrywce o drugi triumf, debiutował w wielkim finale ligi, wojował przez sześć dni w wyczerpującej DP World Tour Qualifing School. Następnie bez chwili wytchnienia zagrał w czterech turniejach DP World Tour z rzędu.

Rozmawiałam z Mateuszem o minionym roku, planach i perspektywach na rok 2023 oraz wielu innych zagadnieniach. Jak to zwykle z Gradim bywa rozmowa była dynamiczna i obszerna. Została podzielona na dwie równe części. Zapraszam do lektury całości.

Część pierwsza

 

Kasia Nieciak: Dawno nie robiliśmy wywiadu. Sporo się wydarzyło. To może zacznijmy od Twojej niesamowitej wygranej w kwietniu 2022 roku, w Limpopo Championship. Gratuluję ponownie! Dałeś popis w niedzielę. Zważywszy na okoliczności to była chyba Twoja najlepsza zawodowa runda. Pięć uderzeń straty do Duńczyka Olivera Hundelbolla po 54 dołkach. Finał bez śladu bogeya, sześć birdie, 66, trzy uderzenia przewagi, -16. Jak wspominasz tamtą niedzielę.

 

Mateusz Gradecki. Limpopo Championship. Fot. Team Gradi

 

Mateusz Gradecki: Dwa razy ściągali nas z pola przez burzę. Za drugim razem przed moim ostatnim uderzeniem – przed puttem na osiemnastce. Za pierwszym razem byłem po dwunastu dołkach. Wtedy nie wiedziałem jak stoję. Przez cały dzień nie chciałem tego wiedzieć. Grałem dobrze i do końca nie miałem pojęcia jak to wygląda. Poza tym grałem w drugim flighcie od końca więc wiedziałem, że jestem blisko lidera. Grałem swoje, mega dobrze puttowałem i wiedziałem, że jeśli będę trafiał w green, dam sobie szanse na każdym dołku. Nie ważne z jakiej odległości by to nie było, wiedziałem, że jestem w stanie trafić. I tak było. W końcu na ostatnim dołku miałem trzy uderzenia przewagi. Po drugiej przerwie to była już formalność. Musiałem tylko wrócić i dobić. Wiedziałem, że nawet jakby to nie wpadło i tak wystarczy.

Czyli nic nie wiedziałeś aż do drugiej przerwy w grze.

Nie, nic nie wiedziałem i powiedziałem caddiemu, żeby reakcjami i emocjami nic mi nie pokazywał, że nie chcę niczego wiedzieć.

A on wiedział co się dzieje?

Pewnie. Wszystko widać. Są leaderboardy. Tego dnia akurat specjalnie na nie nie patrzyłem. Wiedziałem, że sobie tylko mogę przeszkodzić, że mogę wybić się z rytmu. Wiedziałem, że gram dobrze. To była chyba runda najbliżej mojego potencjału, jeśli chodzi o jakość gry i opanowanie.

Pomagał Ci lokalny caddie. Opisz jak Wam się współpracowało.

Schuphing caddiował mi tylko w Afryce. Tak się umówiliśmy. Pojechałem tam bez caddiego, a tam trzeba było go mieć, więc się dogadaliśmy.

Czy wcześniej działaliście razem?

To był już nasz piąty wspólny występ.

 

Mateusz Gradecki. Limpopo Championship. Fot. Team Gradi

Potem przyleciał do Ciebie do Europy, ale formuła zdecydowanie się nie sprawdziła.

No tak, to się kompletnie nie sprawdziło. Lepiej zostawić to bez komentarza, bo tutaj można opowiadać historie z tych trzech turniejów, ale nie ma co. Przyjechał i wyjechał.

Wtedy w Limpopo wyskoczyłeś znikąd. Cztery pierwsze turnieje sezonu, tylko jeden cut i nagle  wygrana.

Tak, ale ja wtedy czułem, że wyniki nie odzwierciedlały w ogóle tego jak gram. Nie przechodziłem cuttów, bo robiłem bardzo dużo puttów. Greeny były takie, że czegoś podobnego w życiu nie widziałem. Reakcja na greenach, krótka gra, puttowanie, trzeba było bardzo zmienić podejście do tego wszystkiego. Kilka chwil mi to zajęło, ale jak już się przyzwyczaiłem, to wiedziałem, że długa gra jest mega sztos. Wiedziałem, że jest blisko. Nie musiałem niczego szukać tylko być cierpliwym licząc, że w końcu ogarnie się te greeny.

Po Limpopo był awans o 107 pozycji w rankingu na miejsce szóste. Później, po niecałych czterech miesiącach, kiedy byłeś tylko raz w turniejowej TOP 23, znowu atak. Pod koniec lipca, na monstrualnie długiej osiemnastce, grałeś w dogrywce Big Green Egg Challenge z Alejandro Del Reyem. Ktoś Ci tam caddiował?

 

Mateusz Gradecki. Big Green Egg German Challenge 2022. Fot. Krzysztof Gradecki

 

Na tym turnieju grałem bez caddiego. Był ze mną za to tata i psycholog. Nie miałem wtedy swojego sprzętu, ponieważ zaginął na miesiąc. Nie miałem go tam, tydzień przed – w Austrii i wcześniej we Włoszech. Już drugi tydzień grałem złożonym setem: trzy różne wedge, jakiś mix kompletny. I znowu, gra kleiła się z tygodnia na tydzień, tylko  puttowanie było główną różnicą, w porównaniu do większości turniejów w roku. Tylko puttowanie, które przecież niesie całą grę.  Kończysz dobrze dołek i idziesz na kolejny. Jak puttujesz dobrze wszystko się klei. Można nawet nie grać tak świetnie, a wyniki i tak robi się lepsze.

Opisz proszę tamtą końcówkę.

Graliśmy cały weekend razem we trójkę, ja z dwoma Hiszpanami. Tak naprawdę tylko między nami trzema wszystko się rozgrywało: Manuel Elvira, Alejandro Del Rey i ja. To było fajne, coś zupełnie innego niż większość turniejów. Uciekliśmy od reszty. Cięliśmy się z Alejandro. Miałem chyba sześć dołków do końca, dwa, czy trzy uderzenia straty. Trafiłem najdłuższego putta w sezonie, albo nawet w życiu – na czternastym greenie,  z około trzydziestu metrów, chyba na remis. Później zrobiłem eagle – birdie, 15 – 16 i już prowadziłem dwoma. Później dwa bogeye na ostatnich dołkach. Siedemnastka jest trudna i nie trafiłem w green. Alejandro zrobił na koniec dwa pary, ja dwa bogeye i niestety doszło do dogrywki. Miał dużą przewagę – uderza najdalej z tee na Challenge Tour. Akurat na osiemnastce par 5 tylko parę osób może dobić drugim na green. No i przegrałem tę dogrywkę. Pierwszy dołek zremisowaliśmy parem. Na drugim on zagrał birdie, trafiając drugim na green. Ja miałem para – grałem trzecim na green. To było inne doświadczenie, kiedy w weekend wszystko rozgrywało się między nami.

Po tym turnieju znowu byłeś wysoko w rankingu. Chyba siódmy. Jedenaście turniejów do wielkiego finału. Czy wtedy myślałeś, że masz prawie pewny awans na DP World Tour?

To znaczy prawie pewna dwudziestka może tak, ale wiadomo, że ostatni turniej jest liczony podwójnie i tak naprawdę wszystko może się zmienić. Nawet jak jesteś dalej. Alejandro Del Rey wypadł z dwudziestki, będąc szesnastym przed finałem – co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. On wypadł za mnie – spadł o sześć pozycji w rankingu. Słyszałem, że był taki sezon, kiedy dwudziestka w ogóle się nie zmieniła po turnieju finałowym. A w tym sezonie reszta grała dobrze – oni musieli tak grać, żeby mieć szanse, a czołówka grała dość kiepsko. Nathan Kimsey wygrał – on był w czołówce rankingu. Reszta z tych co grała cały sezon dobrze, w finale radziła sobie słabo. To mi też nie pomogło. Wykonałem mniej więcej plan minimum. Idąc do finału byłem w dwudziestce, skończyłem turniej też w dwudziestce. Byłem osiemnasty i to nie wystarczyło. To jest matematycznie trochę mało prawdopodobne, żeby wypaść z dwudziestki, ale tak się stało. Dwóch gości z trzech, którzy mnie wyprzedzili kończyło trafiając birdie – jeden na osiemnastce, a jeden  na siedemnastce.

Przed Grand Final na Majorce byłeś dziewiętnasty. Dwudziestu i remisy awansowało. Podwójne punkty. Zagrałeś 75, 70, 69 i 73. Spadłeś na miejsce 21.

Jak rozmawiałem później, to wszyscy mówili, że pierwsza runda była najtrudniejsza. Wejście w turniej – atmosfera była zupełnie inna. Trzeba było wejść w swój rytm. To było trudne i każdy mniej więcej tak to widział. Dlatego ta czołówka grała słabo. Nie weszli dobrze w turniej i potem już im nie szło. Mi zaczęło się dobrze grać w drugi, trzeci dzień. W niedzielę też było OK, ale bez szału, znowu przy średnim puttowaniu. Reszta gry była dość solidna. Wyciągnąłem taki wniosek, że na greenach trzeba trochę wyluzować. Trenować więcej jest ciężko i nie ma efektów. Trzeba do tego mieć świeższe podejście.

 

Mateusz Gradecki. Challenge Tour Grand Final. Fot. Karolinka

Zakończyłeś turniej na miejscu osiemnastym. Do ostatniego momentu wyglądało, że zostaniesz w TOP 20 rankingu, jednak Bryce zrobił birdie na siedemnastce i przeskoczył Cię w rankingu.

Bryce na siedemnastce. No i było dwóch gości na osiemnastce, którzy też mnie przeskoczyli

Ostatnie dołki to BIRDIE-PAR-PAR. Opisz finałowe chwile. Czy zdawałeś sobie sprawę co się dzieje?

Nie, zupełnie nie. Ciężko to sobie obliczyć. Nie masz dostępu do tego jak to się zmienia, jak ktoś zrobi birdie, czy para albo bogeya. Zagrałem birdie na szesnastce, 5 iron drugi strzał prosto pod wiatr. Myślę, że to był pewnie najlepszy strzał jaki w życiu zagrałem. Wiedząc, że muszę trafić birdie na ostatnich trzech dołkach – tak jak to właśnie zrobiłem, myślałem, że to spokojnie wystarczy. No i zagrałem to 5 iron na tylną, schowaną flagę i trafiłem putta. Później zagrałem na dość trudnym par 3, 4 iron na środek greenu i były dwa putty. Na ostatnim dołku miałem lipout na birdie. Ja swoje wykonałem, szczególnie pod koniec.

Miałeś lipout na birdie na osiemnastce???

No tak. Miałem putta z ośmiu metrów. Nie było blisko, ale piłka zahaczyła o dołek. Ten jeden strzał by wystarczył.

 

Mateusz Gradecki. Grand Final. Fot. Marzena Gradecka

Powiedz mi, czy to naprawdę tak jest, że zabrakło rzeczywiście jednego uderzenia? Z całego roku?

Na pewno z tego turnieju. Punkty liczyły się tam podwójnie więc to jedno uderzenie zmieniłoby wszystko.

Więc może dwa uderzenia w innym turnieju też mogłyby zmienić sytuację?

Pewnie tak. Jakoś nie zastanawiałem się więcej nad tym.

 

Mateusz Gradecki i Team Gradi. Grand Final. Fot. Team Gradi

Zaraz po Grand Final polecieliście z „Dymkiem” do Hiszpanii na finałowy etap Q-School. 75-66-75-65-66-69, zakończyłeś na miejscu T51. Celem było Top 20. Do podwyższenia  kategorii DP World Tour zabrakło pięciu uderzeń.

Okazało się, że przeszło w sumie chyba 28 graczy.

Opisz trudy sześciu drenujących ciało i umysł rund.

Tam niestety zaczął się maraton golfa, który mnie zniszczył, psychicznie i fizycznie. Tydzień przed finałem byłem już na Majorce. Później był Q-School, który trwa sześć rund z próbnymi, dwa różne pola. Później przelot do Afryki na cztery turnieje DP World Tour. Pewnie to Q-School nie było potrzebne, ale łatwo teraz tak mówić.

 

Mateusz Gradecki. Q-School 2022. Fot. Karolinka

Jak tam się czułeś, kiedy miałeś dość?

Właśnie grałem dobrze idąc z finału Challenge Tour. Próbowałem tylko skupić się na tym, żeby trafić parę puttów więcej. W sumie złapało mnie pole prostsze, bo te wyniki powyżej par zrobiłem na tym dodatkowym polu – pierwszego i trzeciego dnia. Tam gdzie większość zawodników grało lepiej. Ja tam zagrałem dwie rundy 75. Pierwszy raz zgubiłem dwa tee shoty. Coś tam wizualnie mi nie pasowało na paru dołkach. Zrobiłem tripla na par 5 i coś tam jeszcze. Ale za to na tym głównym polu byłem chyba w sumie -16. Gdyby na tym polu było sześć rund, byłoby zdecydowanie inaczej. Nie ma co gdybać. To jedno pole, łatwiejsze i krótsze, mi nie podeszło.

 

Część druga

 

W Afryce wygrałeś Limpopo Championship, należący do Challenge Tour i Sunshine Tour. Dzięki temu masz pełne prawa na Sunshine Tour i możesz grać we wszystkich wspólnych turniejach DP World Tour i Sunshine Tour. Pod koniec roku rozegrałeś cztery z rzędu turnieje DPWT – zaraz po Q-School. Bez cuta. W trzech pierwszych zabrakło jednego uderzenia. To był Twój szósty tydzień z rzędu: Challenge Tour Grand Finał, DPWT Q-School, Joburg Open, SA Open, Dunhill Championship i Mauritius Open. Jak bardzo byłeś zmęczony po Mauritiusie? Pewnie bardziej psychicznie niż fizycznie – tam zabrakło sporo do cuta.

To był szósty turniej z rzędu, wliczając Q-School, który jest prawie jak dwa turnieje. Pomiędzy tym maratonem byłem tydzień w domu, a wcześniej grałem pięć turniejów z rzędu. To trochę dużo za dużo. Gdzieś to się odbiło właśnie tymi szczegółami, jednym strzałem tu i tam. Czułem, że już gram na 50 % swojego potencjału, koncentracji, skupienia. Rutyna ma ci dać coś, a nie tylko przejście przez jakiś ruch. Brakowało takich szczegółów, przy takiej eksploatacji fizycznej i psychicznej. Nawet jak się skupiasz na regeneracji to jednak się tego nie da oszukać. Do każdego turnieju podchodziłem, że super, że jeszcze mam siłę. W życiu się tak nie czułem, że jestem na polu i tylko wykonuję strzały, a nie gram w golfa. To wszystko nawet ciężko opisać. To był „zajazd”.

Mateusz Gradecki. Fot. Krzysztof Gradecki.

Kuba Dymecki jest Twoim caddiem. Jak się poznaliście – graliście przecież razem w kadrze z Adrianem, podczas Eisenhower Trophy.

Znamy się już wiele lat, od czasów juniorskich i czasów kadry, wyjazdów, zgrupowań. Kuba też szukał pomysłów. Zawsze byliśmy w kontakcie. Wcześniej na wyjazdach kadry caddiował mi w paru turniejach drużynowych. Ja też szukałem kogoś z kim mógłbym podróżować po turniejach. Nie szukałem profesjonalnego caddiego, tylko kogoś kogo znam, z kim mogę się pośmiać. Okazało się, że Kuba podszedł do tego dość zawodowo. Uczy się od innych caddiech, sam wymaga od siebie więcej. W sumie pół sezonu graliśmy razem. Może jeszcze bez większych sukcesów, bo nie mieliśmy jeszcze takich super turniejów. Potrafiłem grać też bez caddiego i też dobrze się czułem, ale na European Tour nie ma opcji gry bez caddiego. Myślę, że teraz, kiedy od lutego będę miał dużo opcji takich niepewnych startów, to może będę leciał czasami sam. To zależy jak wysoko będę na liście rezerwowej. Jak będę daleko to polecę sam i jak się dostanę to wezmę lokalnego caddiego. Jak starty będą pewniejsze później w Europie, to będziemy razem działać.

Opowiedz trochę o Waszej współpracy od kuchni. Kto rządzi?

Rządzi zawodnik, zawsze, dlatego, że później i tak wszystko bierze na siebie. Kuba wszystko sobie zapisuje. Jeśli trzeba przekonać zawodnika do czegoś, to już nie jest dobrze. Jeśli trzeba zawodnika przekonywać rozmową, to już  znaczy, że zawodnik nie do końca to czuje. Ważniejsze jest przyłożenie się do jakiejś decyzji i granie tego na 100%, niż dobra decyzja. Kiedy później stanę nad piłką i nie czuję tego, myślę, że może lepsze byłoby coś innego, to już ciężko wykonać dobre uderzenie. Myślę, że najlepszym caddiem jest intuicja zawodnika. Uważam, że dobrze się dogadujemy.

Obgadujecie uderzenia, opcje, jak zagrać, bezpiecznie, czy agresywnie?

Dokładnie. Wszystko obgadujemy. Kuba chodzi też sam dużo po polu. Robi notatki, dużo zapisuje, żeby wszystko wiedzieć, kiedy ja czasami o coś zapytam. Chodzi o to, że kiedy o coś zapytam, on często wie więcej, odnośnie danego pola, jeśli ja tam nie grałem wcześniej. Jeśli grałem wcześniej, to zwykle ja wiem więcej i może nie będę tak dużo pytał. Ale on ma więcej notatek i najważniejsze dla mnie jest to, żeby dał mi odpowiedź, kiedy czegoś nie wiem.

Potrafi Cię rozśmieszyć i rozładować ciężkie sytuacje?

Tak. To jest ta jego najlepsza część. Takie rozładowanie jest jego mocną stroną. Zawsze wymyśli jakiś żart dnia, który sobie gdzieś wyczyta i wie, kiedy go wrzucić. Ma przygotowane swoje „rozładowacze”.

Mateusz Gradecki. Alfred Dunhill Championship. Fot. Kuba Dymecki

Zgubiłeś kije. Wyszła z tego prawdziwa epopeja. Zgubiły się, znalazły, potem znowu zgubiły. Nie miałeś ich przez miesiąc. Na pierwszym turnieju zagrałeś pożyczonym kompletem.

Tak, w Italian Challenge grałem kijami z klubu, jakiegoś amatora.

Z tego co pamiętam to zagrałeś całkiem nieźle.

Przeszedłem cuta kijami amatorskimi. Spoko. (śmiech)

Pamiętasz co to były za irony?

Takie większe Taylor Made’y.

Potem miałeś mix trzech setów z Polski, tak?

Mix moich starych ironów, nowych wedge’y, ale różnych. Driver Mizuno, ale taki zupełnie nie jak mój. To był taki zlepek.

Potem kije się znalazły i zrobiłeś „set combo”. Co tam namiksowałeś?

Z tych, którymi grałem, z tego zlepka, zostawiłem sobie moje stare irony, od PW do siódemki, takie bardziej blade’y. Resztę wyrzuciłem.

Na Mauritiusie testowałeś długiego puttera. Podobno nie zaiskrzyło.

Testowałem długiego puttera przez ostatnie cztery turnieje. Na Mauritiusie była wersja najdłuższa. Nawet nie wiem czy była najgorsza. Tak samo źle puttowałem wszystkimi tymi putterami, w ostatnich czterech turniejach. Statystycznie traciłem dwa uderzenia na greenach prawie co rundę.

Czyli wracasz do krótkiego puttera?

Tak. Ale też wracam do takich rzeczy, które robiłem w swoich najlepszych latach, kiedy puttowanie było zawsze moją najmocniejszą stroną.

Właśnie, pamiętam, że Ty zawsze byłeś demonem na greenach. Co tam się teraz dzieje? Może wróć do starych tematów, nie kombinuj, postaw na swój fantastyczny instynkt?

Dokładnie. Już to wiem, że w 2023 roku będę puttował mega dobrze.

Plany na rok 2023? Powiedz jak to jest z tą Twoją kategorią DP World Tour.

Skupiam się na DP World Tour. Gdybym z Q-School dostał się z 28. miejsca – bo tylu graczy teraz przeszło, to byłbym o jedną pozycję wyżej niż teraz jestem. Jestem tylko jedną osobę za nimi. Jestem w kategorii 18, a Q-School jest kategorią 17. Czyli ten co wygrał Q-School jest 28. pozycji przede mną, na liście startowej do turniejów DP World Tour.

I to jest dużo.

To jest dużo, ale gość, który przeszedł jako 28, czyli miał dzielone miejsce dwudzieste, jest tylko jedno miejsce przede mną. Więc dostanę się do prawie tylu turniejów, co gość, który przeszedł Q-School i uznawany jest jako full card vs moje nie full card. Po prostu to jest bardziej tylko takie stwierdzenie, bo w rzeczywistości dzieli nas niewiele.

Uff. To dość zawiłe. Czyli w ilu turniejach DPWT myślisz, że zagrasz w tym roku?

Myślę, że między 15, a 20.

Ale wszystkie będą takie nerwowe? Przylatujesz i czekasz, tak?

Nie, nie wszystkie. W Europie jest większy field – 156 osób. Jeśli każdy by grał, seniorzy, którzy mają dożywotnie członkostwo, to ja jestem chyba 180. na liście. Gdyby grał każdy, w tym np. Collin Morikawa. A jak grać będzie 156. to są turnieje do, których się dostanę. Do marca grane są turnieje ze 132. osobami. Wtedy do niektórych się dostanę, do niektórych nie. Wtedy będę czekał i się przygotowywał.

Mój plan na ten rok to mieć więcej przerw. Chcę skupiać się na chęci do gry, świeżości, a nie na ganianiu za punktami. Z doświadczenia wiem, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. Będę liczony do rankingu DPWT. Jest też kilka turniejów liczonych do obu rankingów. Jest też siedem turniejów DPWT, które liczą się do Challenge Tour. To dość skomplikowane.

W czwartek Mateusz Gradecki rozpoczyna rywalizację w Alfred Dunhill Championship, na niesamowitym polu Leopard Creek Country Club

Mateusz Gradecki. Alfred Dunhill Championship. Fot. Kuba Dymecki

Będziesz grał też czasami Challenge Tour, czy tylko chcesz się skupić na DP World Tour?

Jeśli wiem, że będzie miesiąc, gdzie ciężko będzie dostać się na DP World Tour, to wtedy może uzupełnię to na Challenge Tour. Mogę grać co chcę, ale będę jak najmniej łączył ligi.

Opisz swoje mocne punkty w grze i te, które są Twoją słabszą stroną.

Z minionego sezonu to zdecydowanie najbardziej poprawioną częścią gry jest gra ironami i strzały na green. Driving jest zawsze moją mocną stroną. Co jest do poprawy, to na pewno puttowanie i tak naprawdę cała krótka gra – to co zawsze było mocnym punktem. Teraz trafiałem w greeny. Grając tak powtarzalnie od tee do greenu mam w ręku  dużo mniej wedgy, które kiedyś były moją najmocniejszą stroną. To dalej jest moja mocna strona tylko znowu musi stać się powtarzalna.

W skali 1-5 przyznaj sobie noty za miniony rok w poszczególnych elementach:

Putting – 2, bunkier – 4, uderzenia dookoła greenu  – 3, wedge 50 metrów plus – 3, irony – 4, hybrydy i woody – 3, driver – 4, wytrzymałość – 4, regeneracja – 4, mental – 4.

Dziękuję za wywiad, trzymam kciuki i życzę kolejnych zwycięstw.

 

Napisała: Kasia Nieciak

Golfowe Newsy
Partnerzy oficjalni