Bubba Watson. PGA Championship, Quail Hollow Club. 09. 08. 2017. EPA/ERIK S. LESSER Dostawca: PAP/EPA.

Bubba Watson – łza się w oku kręci.

Jeśli tylko wpadnie ci do głowy pomysł, żeby w zwolnionym tempie analizować jego swing, szczególnie kiedy w akcji jest ulubiony różowy driver,  zastanów się dwa razy! Może okazać się bowiem, że będzie to niezwykle traumatyczne przeżycie, burzące dotychczasowe wyobrażenia na temat machania kijem. Pewnie pomyślisz też –  jakim cudem ten facet w ogóle trafia w piłkę?! Prawda jest taka, że nasz bohater nie tylko w nią trafia, ale robi to też piekielnie powtarzalnie, generując niewyobrażalną ilości energii, która na kilka godzin może zasilić połowę Manhattanu.

https://twitter.com/GolfChannel/status/965368169090121729

Gwiazda z Bagdadu

Gerry Lester Watson Jr. znany powszechnie jako Bubba Watson przyszedł na świat 5 listopada 1978 roku, w miejscowości Bagdad, na Florydzie. Miejsce to nie było zbyt popularnym punktem na mapie świata do czasu, kiedy znany z ciętego języka Jeremy Clarkson, w słynnym brytyjskim programie motoryzacyjnym „Top Gear”, w swoim specyficznym stylu obśmiał zarówno egzotyczną nazwę jak i samą mieścinę. Wybuchła z tego niezła afera ponieważ Ameryka poczuła się dotknięta niewybrednymi docinkami. Na szczęście sprawa nie zakończyła się międzynarodowym konfliktem zbrojnym. No cóż, Amerykanie od wieków lubują się w nadawaniu zaskakujących nazw swoim miastom i miasteczkom, a Brytyjczycy uwielbiają przy każdej nadarzającej się okazji wbijać szpilki swoim dalekim krewnym zza oceanu.

Bubba to pseudonim, który wymyślił tata zaraz po narodzinach syna. Uznał on, że jego dziecko wygląda jak aktor komediowy i gwiazdor NFL – Bubba Smith, znany w Polsce głównie z roli Mosesa Hightowera w Akademii Policyjnej. Główny zainteresowany doprecyzowuje: „ Jakieś 10 sekund po tym jak przyszedłem na świat, mój tata uważnie mi się przyjrzał i zamyślił. Ponieważ byłem strasznie gruby i brzydki postanowił nazywać mnie Bubbą”.

Swoją przygodę z golfem rozpoczął od dość szczęśliwego zbiegu okoliczności. Kiedy leworęczny maluch zawitał ze swoim tatą do lokalnego klubu golfowego, pracujący tam również  leworęczny trener, postanowił w geście leworęcznej solidarności podarować mu kije. W tym celu skrócił swojego starego puttera oraz dziewiątkę iron i dał je mikro Bubbie nieświadomy, że właśnie przyczynił się do narodzin przyszłej  gwiazdy golfa.

Gerry Jr. jest przykładem niezwykle uzdolnionego i obdarzonego cudowną wyobraźnią samouka, którego na właściwe tory delikatnie naprowadzał tylko jego własny tata. Wczesne treningi, od szóstego do około dwunastego roku życia, polegały głównie na niezmordowanym uderzaniu pustych plastikowych piłek na przydomowym podwórku.

W latach szkolnych uczęszczał on do szkół z dużymi tradycjami golfowymi. Milton High School, której był absolwentem, już wcześniej wypuściła w świat dwóch graczy PGA TOUR. Byli to Boo Weekley i Heath Slocum. W czasie nauki w Faulkner State Community College, grał na tyle dobrze, aby zdobyć prestiżowy tytuł Junior College All-American Golfer. Z kolei podczas swojej przygody na Uniwersytecie Georgia, wygrał prestiżowy Chris Schenkel Intercollegiate Golf Tournament i był filarem drużyny “ Buldogów “, która w 2000 roku zdobyła Mistrzostwo Konferencji Południowo – Wschodniej.

Po tak obiecujących występach jako amator, mimo nie ukończenia studiów zdecydował o przejściu na zawodowstwo. Minęło jednak sporo czasu zanim wstrząsnął rankingami PGA TOUR.

Po co komu trener?

Jak sam z dumą przyznaje, nie potrzebuje trenera. Jego jedynym instruktorem, a przynajmniej jedynym, którego słuchał, był ojciec – Gerry Watson, żołnierz Zielonych Beretów  – jednostek specjalnych wojsk lądowych USA. To on nauczył syna gry, która później stała się sposobem na życie. Po wygraniu pierwszego turnieju PGA TOUR, kiedy ojciec toczył przegraną kilka miesięcy później batalię z rakiem gardła, wzruszony Bubba tłumaczył:„ Mój tata nauczył mnie wszystkiego co umiem. Nigdy w życiu nie byłem na lekcji golfa. Kiedy miałem sześć lat zabrał mnie na pole i powiedział tylko, że idzie szukać swojej piłki, a ja w tym czasie mam po prostu palnąć swoją dziewiątką na fairway.”

W wielu wypowiedziach z rozbrajającą szczerością podkreśla, że nie potrzebuje opieki guru od swingu: „Jako 10, 12 letni dzieciak marzysz tylko o profesjonalnym golfie. Jednak, kiedy dostaniesz się do szkoły wyższej, a potem na uniwersytet, zaczynasz myśleć o trenerach i analizowaniu swingu. Zapominasz, że to nie jest to co tutaj cię przywiodło. Trafiłeś tu bo byłeś dobry i dlatego zainteresował się tobą trener z uniwersytetu. Skoro jako dziecko wygrywałeś turnieje i nie potrzebowałeś żadnej pomocy, dlaczego  potrzebujesz jej jako dorosły? ”

Ewidentna niechęć do trenerów widoczna była w czasie gry w drużynie Uniwersytetu Georgia, gdzie Bubba i Chris Haack, prowadzący drużynę „Buldogów”, raczej nie przypadli sobie do gustu: „On nie lubił tego w jaki sposób grałem w golfa. Nazywałem go panem Haack, ponieważ nie uznawałem go za mojego trenera”.

Nie uważa, że tylko on sam nie potrzebuje trenera. Twierdzi, że nie potrzebuje go też większość jego kolegów. Oto jak w 2010 roku, w swój pokręcony sposób postawił autorską diagnozę problemów Tigera Woodsa, który najoględniej mówiąc, nie grał wtedy najlepiej:„ Przyjaźnię się z Seanem Foley’em, Hankiem Hayney’em, Butchem, ale nie proszę ich o radę. Myślę, że Tiger poszedł złą drogą. Zwariował na punkcie poprawiania swojego swingu. Powinien po prostu grać w golfa! Przecież kiedyś grał całkiem przyzwoicie. W latach 1997 i 2000 nawet nieźle sobie radził. Wygrał Masters z około 48. uderzeniami przewagi! Nie jest dobrze, kiedy gracze radzą się innych w sprawie swojego swingu. Myślę, że robią wtedy krok do tyłu. Mam więc nadzieję , że wszyscy będą mieli trenerów”.

Tiger Woods. EPA/TANNEN MAURY. Dostawca: PAP/EPA.

 

Długi i romantyczny 

W rozbrajający sposób łączy w sobie dwie sprzeczności. Z jednej strony jest terminatorem, bezlitośnie mordującym przy pomocy 7.5 stopniowego drivera każdą piłkę napotkaną na swojej drodze. Z drugiej zaś strony to bardzo wrażliwa i delikatna istota, potrafiąca grać  też cudownie delikatne strzały wokół greenu, kształtować swoje uderzenia w zupełnie niewyobrażalny sposób i płakać jak bóbr przy każdej nadarzającej się okazji.

Jego brutalna moc staje się ewidentna, kiedy zaglądniemy do statystyk średniej długości uderzeń z tee,  gdzie trzykrotnie z rzędu zajmował pierwszą pozycję, począwszy już od swojego debiutanckiego sezonu PGA TOUR. Jego średniej długości drive liczył wówczas niemal 290 metrów! Potrafi też zagrać znacznie dalej! Tak było np. podczas Sony Open w 2010 roku, gdzie posłał piłkę na mrożące krew w żyłach 375 metrów!

Po trzech latach dominacji trzy kolejne sezony był drugi. W kolejnych latach był: pierwszy, piąty, pierwszy, drugi i czwarty. Dopiero w 2017 roku stała się rzecz niebywała, kiedy po raz pierwszy wypadł poza najlepszą piątkę, plasując się na miejscu dwudziestym! Wtedy jednak zmagał się z tajemniczą chorobą.

Jego wrażliwość objawia się szczególnie w jeden sposób. On, co może ma jakiś związek z jego przyszywanym imieniem, najzwyczajniej lubi sobie popłakać. Może to robić praktycznie w każdej chwili: kiedy jest szczęśliwy, kiedy szczęśliwy nie jest, kiedy wygra turniej lub kiedy go przegra, podczas konferencji prasowej lub w czasie wręczenia nagród. Zawsze może się to wydarzyć: „ Jestem bardzo emocjonalnym facetem. Ciągle płaczę. Kiedy pójdę w niedzielę do kościoła, płaczę w kościele. Nie byłem nawet w stanie wydusić z siebie sakramentalnego TAK podczas własnego ślubu! Zdenerwowany pastor szarpnął mnie tylko i szepnął – jakoś musisz z siebie to wykrztusić, nie wystarczy tylko skinąć głową. ”

Jego rozbrajająca łatwość do wzruszania się kontrastuje z inną cechą. Abstrakcyjne poczucie humoru sprawia, że wszystkie wywiady i konferencje prasowe są zawsze wyprawą w nieznane. To prawdziwa uczta dla dziennikarzy, ubarwiona szaloną huśtawką nastrojów głównego bohatera, który potrafi przejść płynnie ze stanu kompletnego rozklejenia w brawurową ripostę.

Pierwsza wygrana

Swoją karierę zawodową rozpoczął w 2003 roku od gry w Nationwide Tour, skąd dzięki uplasowaniu się w sezonie 2005 na 21. miejscu gładko i z pominięciem horroru w postaci Q- School, awansował do PGA TOUR. Swoje występy zainaugurował tam bardzo dynamicznie, od czwartego miejsca w Sony Open. Miesiąc później był trzeci w Chrysler Classic.

Rok później, w 2007 roku zabłysnął piątą pozycją w US Open. Później jego kariera toczyła się raczej przeciętnie, wystarczająco aby utrzymać się w lidze, ale kończenie sezonów w okolicach 50. miejsca w rankingu było zdecydowanie poniżej jego oczekiwań.

Wszystko zmieniło się pod koniec czerwca 2010 roku, podczas Travelers Championship. Po najbardziej spektakularnym pościgu od czasu pamiętnej wygranej przez Padraiga Harringtona turnieju The Open w 2007 roku, Watson wyrównał jego rekord. Odrobił 6  strzałów deficytu z początku dnia i cudem awansował do dość niecodziennej dogrywki.

Jego przeciwnikami byli: Scott Verplank – nieustannie trapionym kontuzjami nadgarstka i weteran Corey Pavin – również nie najmłodszy, 50-letni kapitan amerykańskiej drużyny Ryder Cup! Warto dodać, że Corey urwał się wówczas z Champions Tour, głównie w celu bliższego poznania swoich przyszłych podopiecznymi z drużyny. Niezwykłego kolorytu tej dogrywce dodawało zestawienie wściekłej długości uderzeń Bubby z porażająco krótkimi strzałami Pavina, uważanego powszechnie za najkrócej uderzającego zawodnika w historii męskiego golfa zawodowego.

Amatorzy ekstremalnych widowisk mieli prawdziwą ucztę. Watson oczywiście nie namyślając się wiele zagrał typowy dla siebie pocisk dalekiego zasięgu, przebijając Pana Kapitana o prawie 100 metrów! Pavin odpadł już po pierwszym dołku dogrywki, a Scott na kolejnym. Chwilę później Bubba, w typowy dla siebie sposób, cały we łzach i w ramionach swojej żony mógł cieszyć się z pierwszego zwycięstwa na PGA TOUR!

Od tamtych wydarzeń zwyciężał jeszcze dziewięciokrotnie na PGA TOUR. Jest dwukrotnym mistrzem Masters, przywdziewając najcenniejszą zieloną marynarkę świata w latach 2012 i 2014. W 2010 roku przegrał jednym uderzeniem 3 – dołkową dogrywkę z Martinem Kaymerem, podczas PGA Champioship na polu Whistling Straits. Płakał jak bóbr!

Wielki powrót

Teraz, po dwóch długich latach bez wygranej, zwyciężył po raz trzeci w legendarnym Riviera Country Club, podczas Genesis Open, którego gospodarzem był sam Tiger Woods. Zwycięstwo to było dla niego chyba najsłodsze ze wszystkich!

Poprzedni sezon był najgorszym w jego dotychczasowej karierze. Bubba mocno schudł, stracił swoją niezwykłą moc i bez przerwy czuł się zmęczony. Ze swojej normalnej wagi, wynoszącej w porywach nawet 95 kilogramów spadł na 72 kilogramy! Przy wzroście 191 centymetrów ważył około 12 kilogramów poniżej swojej optymalnej wagi! Przyczyn tego stanu rzeczy Bubba nie chciał zdradzać, mówiąc tylko o chorobie, jednak nie ujawniając co tak naprawdę mu dolega: „Moja choroba jest niczym w porównaniu do chorób innych ludzi. Mój tata zmarł na raka. To co mi dolegało, to zupełnie coś innego. To przy tym drobnostka.”

Teraz jest już zdrowy

Cokolwiek było przyczyną, sytuacja była naprawdę poważna: „ Prędkość piłki, mój swing, wszystko się zmieniło. To był najgorszy okres w całej mojej karierze. Ostatnie prawie dwa lata były dla mnie trudne, ponieważ chciałem być na szczycie. Wcześniej przez kilka lat byłem w najlepszej dziesiątce na świecie, więc znajdując się nagle w takiej sytuacji możesz poczuć się jakby to był koniec i nie będziesz już potrafił znowu grać w golfa.”

Rozważał on nawet zakończenie kariery: „Byłem tego bliski. Moja żona jednak widziała to inaczej. Powiedziała po prostu, żebym przestał się mazgaić i zaczął grać! Ona jest dużo twardsza ode mnie. ” Pan Watson posłuchał swojej wyższej o cały cal żony Angie, byłej koszykarki WNBA, grającej dla Cleveland Rockets i zwyciężył w swoim 10. turnieju PGA TOUR!

Rywalizacja podczas rundy finałowej była niezwykle zacięta. Bubba, rozpoczynając rundę miał jedno uderzenie przewagi. Jednak wchodząc na 11. dołek tracił już dwa uderzenia do prowadzącego Kevina Na. Znajdował się wtedy dopiero na dzielonej 4. pozycji, gdzie towarzyszyli mu Tony Finau i Phil Mickelson. Uderzenie przed nimi byli jeszcze Scott Stallings i Patrick Cantlay, a zaledwie 3 uderzenia straty do lidera miało w sumie aż 8. graczy! W tamtej chwili niezwykle ciężko było typować kogokolwiek na zwycięzcę.

Bubba wcale nie grał do tego momentu rewelacyjnie, będąc wówczas jedno uderzenie powyżej par podczas niedzielnej rundy. Od tego momentu przypuścił jednak frontalny atak, grając birdie na 11, 14 – gdzie trafił z bunkra wprost do dołka i 17. dołku! Wygrał z dwupunktową przewagą nad Kevinem i Tonym, przesuwając się w rankingu światowym ze 117 (!) na 41 pozycję.

W trakcie jakże udanego wyjazdu na turniej Genesis Open oddawał się też innym pasjom. Po drugiej rundzie turniejowej wyskoczył do Los Angeles i spełnił swoje wielkie marzenie, grając w NBA Celebrity All-Star Game, gdzie towarzyszył mu między innymi jego dobry kolega Justin Biber! Oczywiście nie ma po co bardzo wnikliwie analizować tego występu, zważywszy jednak jak dobrą koszykarką była kiedyś jego żona, można uznać to za prawdziwy akt odwagi i znak, że Bubba odzyskuje dawną werwę.

 

Bubba Watson wrócił do gry! Oczywiście i tym razem nie obyło się bez łez!

 

 

 

Napisała: Kasia Nieciak

 

 

* Artykuł opublikowany po raz pierwszy na łamach magazynu Golf&Roll w 2011 roku. Teraz został uaktualniony i za zgodą redakcji G&R trafił na naszą stronę.

Golfowe Newsy
Partnerzy oficjalni