Andrew Landry – Teksańczyk zwycięża w Teksasie.
Andrew Landry zdobył w końcu swój pierwszy tytuł PGA TOUR. Jakby tego było mało, jako Teksańczyk z krwi i kości zrobił to akurat podczas Valero Texas Open! Po drodze, oprócz kilku innych osobistości, pokonał dwukrotnego zwycięzcę turniejów wielkoszlemowych – Zacha Johnsona, z którym remisował, przystępując do rundy finałowej.
Dziś już 30-letni Andrew, urodził się i wciąż rezyduje w swoim ukochanym Teksasie. Przyszedł na świat w niewielkiej, kilkunastotysięcznej miejscowości Port Neches, leżącej na wschód od Houston. Aktualnie mieszka w nieco większej osadzie, liczącej około miliona mieszkańców stolicy rodzinnego stanu – Austin.
Studiował na Uniwersytecie Arkansas, gdzie reprezentował drużynę Arkansas Razorbacks. Podczas studiów wygrał w jednym akademickim turnieju – 2009 Reunion Intercollegiate Championship, za to trzykrotnie wybierano go do elitarnego składu All-American. Przez trzy lata gry na uniwersytecie trzykrotnie wygrywał klasyfikację gracza z najniższą średnią wyników w roku.
W 2010 roku wstąpił w szeregi zawodowców. Na swojej długiej, 19-letniej drodze do pierwszej wygranej, w najlepszej golfowej lidze świata, grał w najróżniejszych miejscach, w turniejach o dość zróżnicowanej randze. Dwukrotnie zwyciężał na pomniejszym Adams Pro Tour i dwukrotnie sięgał po tytuły w Web.com Tour!
Na PGA TOUR zadebiutował dopiero w 2015 roku, dostając się do Shell Houston Open, jako dumny „Poniedziałkowy Kwalifikant” – dzięki znalezieniu się w czołówce specjalnego, 18 – dołkowego, turnieju – Monday Qualifier, oferującego dla najlepszej czwórki graczy przepustkę do, rozpoczynającego się już w czwartek turnieju głównego. Jego debiut nie okazał się jednak zbyt udany i po zagraniu rund 76 – 73 ukończył Houston Open w dołach klasyfikacji, nie przechodząc przez cut, do którego zabrakło sporo, bo aż dziewięciu uderzeń.
W 2016 roku spełnił swoje marzenia, awansując z Web.com Tour do PGA TOUR. W 2017 roku stracił kartę, by w tym roku ją odzyskać, ponownie awansując do PGA TOUR z Web.com Tour.
W 2016 roku wzbudził sporą sensację, kiedy jako zupełnie nieznany szerszej publiczności 624 zawodnik na świecie, grał jak natchniony w swoim pierwszym turnieju wielkoszlemowym – US Open, rozgrywanym wówczas na słynnym Oakmont Country Club.
Skala tamtego natchnienia była naprawdę duża i Andrew, wtaczając ponad trzymetrowy putt na birdie, zaskakując pewnie również samego siebie, zagrał w pierwszej rundzie 66 uderzeń, uzyskując tym samym najniższy wynik w historii US Open, rozgrywanego w Oakmont i prowadząc jednym uderzeniem przed drugą rundą. Pikanterii temu wyczynowi dodaje fakt, że poprzednimi rekordzistami były dwie legendy golfa, najwyższego możliwego kalibru – Ben Hogan i Gary Player.
Andrew ze względu na perturbacje pogodowe kończył tamtą rekordową rundę dopiero w piątek rano, a do samego turnieju awansował dzięki serii kwalifikacji. Druga runda 71 dała mu miejsce w najlepszej sobotniej grupie. Sobotnie 70 uderzeń dało mu miejsce w niedzielnej grupie finałowej – gdzie zagrał z samym zwycięzcą – Dustinem Johnsonem, do którego tracił na starcie tylko jedno uderzenie.
Dustin pokazał wówczas, że nawet sędziowie nie potrafią mu przeszkodzić i wyrwać od niego jego długo wyczekiwany pierwszy wielkoszlemowy triumf. Andrew z kolei został skonsumowany przez nerwy i po zagraniu 78 uderzeń – jednej z gorszych rund tego dnia, spadł ostatecznie na dzieloną piętnastą pozycję!
Ostatnio zabłysnął w styczniowym CareerBuilder Challenge, przegrywając tytuł dopiero w dogrywce, z zatrważająco dobrze machającym kijem Hiszpanem – Jonem Rahmem. Mimo przegranej dogrywki bardzo pozytywnie podchodził do tamtych wydarzeń: „ Takie doświadczenie pomaga, ponieważ stawiasz się w tego typu sytuacji i dzięki temu wciąż się uczysz. Przegrałem tamtą dogrywkę, w sytuacji kiedy grałem następujące po sobie, kolejne dobre uderzenia, po prostu nie trafiając nic na greenach. Normalnie jest to mój mocny punkt. Tym razem było inaczej. ”
Podobnie wypowiada się on na temat doświadczeń z Oakmont, gdzie po prowadzeniu po pierwszej rundzie, powiedział do swojego taty, że zamierza wygrać turniej. Nauczony doświadczeniem, grając na swoich rodzinnych terytoriach, tym razem już nie wybiegał za bardzo w przyszłość, myśląc tylko o uderzeniu, które właśnie ma wykonać.
Andrew Landary grał praktycznie bezbłędnie w weekendowych rundach Valero Texas Open, gdzie na 36 dołkach przytrafił mu się tylko jeden samotny bogey i aż 10 birdie, czym nieco przytłoczył Treya Mullinaxa i Seana O’Haira. Do niedzielnej rundy przystąpił remisując z Zachem Johnsonem. Bardzo szybko jednak go zdominował, grając trzy birdie na pierwszych trzech dołkach, zyskując od razu trzy uderzenia przewagi, a w całej rundzie ta przewaga powiększyła się do czterech strzałów.
Na ostatnich siedmiu dołkach The Oaks Course, zagrał bezlitośnie równo, trafiając na każdym z nich par. Ukończył rundę w 68 uderzeniach, zwyciężając na TPC San Antonio dwoma uderzeniami, nad Mulinaxem i O’Hairem: „To był naprawdę ciężki tydzień, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ostatnich kilka tygodni podporządkowanych było narodzinom mojego pierwszego dziecka.”
"It was pretty special to be able to snag a victory with everybody being here to share it."
Daily Wrap-up: https://t.co/cnI0yy2VD5 pic.twitter.com/PP13xFKePT
— PGA TOUR (@PGATOUR) April 23, 2018
Andrew grał niemal bezbłędnie nie tylko w dwóch ostatnich rundach. Zarejestrował bardzo równe cztery rundy 69 – 67 – 67 – 68, w których w sumie zagrał tylko cztery bogeye. Wygrał i oprócz przyjemnego dla oka czeku, opiewającego na bardzo pokaźną kwotę, odebrał też parę kowbojskich butów – będących tradycyjną zdobyczą zwycięzcy.
Jak na Teksańczyka przystało to jednak nie były jego pierwsze kowbojki: „ Mam już kilka par w domu.”
https://twitter.com/PGATOUR/status/988287349661536257
Napisała: Kasia Nieciak